wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 9

Rozdział 9


   Joslin była narciarką alpejską uczącą się w ich szkole, acz miała również dwie inne, jakże ciekawe pasje, a jedną z nich była kosmetyka. Jej samej na co dzień dalej było do naturalności niż bliżej, jednak wszyscy byli do tego przyzwyczajeni. Poza kosmetyką lubowała się też w kręceniu filmików do sieci, dzięki czemu była lubiana, było to bowiem dość nietypowe zajęcie. Z racji nagrywania wynikały różne, dość dziwne sytuacje. W zeszłym roku to on i Mario byli jednymi z jej ofiar. Gregor pozostał niedoszłym pokrzywdzonym, niestety Mario nie miał takiego szczęścia. Podczas jednych z niewielu zajęć grupowych Joslin cyrklem rozpruła mu nitki przy spodniach tak, że po wstaniu spodnie z niego zleciały, przez co został w samych bokserkach pośród grupy rówieśników. Gregor miał o tyle szczęścia, że u niego nitka spajająca całość nie została naderwana, dzięki czemu spodnie trzymały się na nim, a Mario wstał o tyle wcześniej od niego, że zdążył się zorientować, co jest nie tak.
   Joslin oczywiście wszystko uwieczniła na kamerze i filmik wylądował w sieci, a choć twarz Mario była zamazana, to wszyscy w szkole wiedzieli, kto to. Gregor miał z całej sytuacji niezły ubaw i nie przeszkadzało mu, że również miał zostać ofiarą ― w końcu tak się nie stało. Od tamtej pory ― zupełnie irracjonalnie ― nie znienawidził Joslin, całkiem ją polubił. Mario mimo że nabrał dystansu do sytuacji i potrafił się z niej śmiać, wciąż nie przepadał za Jos.
   ― Co jest, Schlieri? Ten pajac nic nie chciał mi powiedzieć… ― usłyszał, kiedy otworzyły się drzwi. Najpierw wszedł Mario, a zaraz za nim Joslin. Zmieniła ostatnio fryzurę: lewy bok miała wygolony, a z prawej strony miała długą grzywkę i dość krótkie blond włosy. Kolor też był nie taki, ponieważ jeszcze po wakacjach była brunetką. Miała mocny makijaż, jednak potrafiła go zrobić na tyle umiejętnie, że całkiem jej on pasował. Kiedy się ruszała, w dziesiątkach kolczyków w jej uszach odbijały się błyski światła. ― O kurde.
   ― No właśnie, kurde ― skomentował Gregor jej reakcję.
   Przyglądała się jego twarzy to z jednej, to z drugiej strony.
   ― Kto ci tak przywalił? ― zapytała z szokiem. Gregor wywrócił oczami. Jakby nigdy nie widzieli podbitego oka.
   ― Nieważne.
   ― Człowieku, wiesz, że ci nie pomogę, dopóki czegoś nie powiesz. Tylko nie mów, że to jakaś laska ― parsknęła śmiechem.
   ― Nie, co ty. Manuel, nie znasz. No zresztą, nieważne. ― Naprawdę nie miał ochoty się spowiadać.
   ― I niby w jaki sposób ja mam ci pomóc? ― zapytała sceptycznie Joslin.
   O matko, a podobno to faceci są tacy niedomyślni.
   ― Zakryjesz mi to ładnie tymi swoimi farbkami i pudrami.
   Joslin znów parsknęła śmiechem. Miała dość specyficzne poczucie humoru.
   ― Oczywiście, mogę zrobić ci pełen makijaż. ― Gregor szczęknął zębami. To słowo bardzo mu nie pasowało. ― Tylko… na tym świecie nie ma nic za darmo. Wiesz, że będziesz winny mi przysługę, prawda?
   O ile słowo „przysługa” nie chowało w sobie żadnych ukrytych znaczeń poza wdzięcznością w ustach innych ludzi, o tyle u Joslin brzmiało jak wyrok śmierci. Kiedyś jakiś chłopak odrabiał przysługę u niej i nie obyło się bez interwencji policji, tak głosiła legenda.
   ― Zgadzam się na to,  jeśli będziesz mi to zasłaniać, dopóki siniaki nie zejdą i poprawiać, kiedy coś zepsuję… no chyba, że sam z tego zrezygnuję. Umowa stoi? ― wyciągnął rękę w jej stronę.
   ― Stoi ― powiedziała i uścisnęła mu dłoń. ― Przyjemnie się robi z tobą interesy, Schlierenzauer.
   ― Przynieś te swoje mazidła, okej? I ani słowa! ― krzyknął za nią.
   ― Spokojnie, jestem profesjonalistką! ― krzyknęła, a potem dodała ciszej: ― Ale jeśli myślisz, że nikt się nie zorientuje, że masz na twarzy tonę tapety, to jesteś w sporym błędzie.
   Joslin wyszła z pokoju podśmiewając się pod nosem.
   ― Nie lubię jej ― stwierdził Mario, kiedy drzwi się przymknęły.
   ― Daj spokój, przecież nie jest taka straszna.
   Mario spojrzał na niego oniemiały.
   ― JEST straszna. Nie dość, że mnie irytuje, to jeszcze przeraża. A teraz z tymi włosami to już w ogóle… ― Mario zadrżał na całym ciele.
   Całkowicie nie rozumiał Mario, jednak już nie komentował tego i czekał na Joslin. Wróciła dość szybko z całą torbą kosmetyków. Gregor wzdrygnął się na samą myśl ― to wszystko zdecydowanie nie było najlepszym okazem męskości, ale co miał poradzić? Wiedział, jak wszelakie akty przemocy są w tej szkole surowo karane. Mógł ponieść spore konsekwencje, a już wystarczająco się naraził brakiem zgody na FIS Cup, bo w końcu po co szkole sportowej taki sportowiec, który nie może reprezentować jej podczas zawodów?
   ― Chodź tutaj, twarzą do światła i się nie ruszaj, bo przez przypadek może mi się pędzelek omsknąć i wydłubać ci oko ― powiedziała Joslin, kiedy wróciła, po czym usiadł tak, jak kazała.
   Gregor siedział tak jakieś pół godziny, a już po pierwszych pięciu minutach Mario opuścił pokój. Joslin cały czas coś robiła na jego twarzy, będąc bardzo blisko niego. Z jednej strony było to krępujące, kiedy jej oczy znajdowały się nie dalej jak piętnaście centymetrów, z drugiej dość podniecające. W końcu ― tak jak już kilka razy podkreślał ― Joslin była ładna.
   ― To już… już… dobra, koniec ― powiedziała. Przyjrzała się jego twarzy to z lewej, to z prawej. ― Jestem genialna.
   ― I skromna ― prychnął Gregor, wstając z krzesła. ― A lustro to ty masz w tej magicznej torbie? ― zapytał prześmiewczo, bowiem przez ostatnie pół godziny Joslin wyjęła z torby tyle rzeczy, że nie wyobrażał sobie, jak to wszystko się tam zmieściło.
   ― Oczywiście ― odparła i dała mu się obejrzeć.
   Spojrzał z prawej, z lewej… Efekt rzeczywiście był niemalże niewidoczny w sztucznym świetle.
   ― Dzięki. Teraz chyba mogę się pokazać ludziom na oczy, co?
   Joslin cmoknęła ustami.
   ― Najlepiej tylko by było, gdybyś się nie macał tymi swoimi paluchami…
   ― Czy ty naprawdę sądzisz, że ciągle tylko siedzę i się obmacuję? ― zapytał kpiąco.
   ― A bo ja wiem, gdzie ty sobie palce wsadzasz…
   Gregor otworzył usta, zamknął je, znowu otworzył i ostatecznie zamknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
   ― Ty naprawdę jesteś paskudną istotą, wiesz? ― skapitulował w końcu, nie znajdując odpowiedniej riposty.
   ― Wiem. Do usług ― dygnęła i wyszła z pokoju. Gregor z braku innego zajęcia poszedł za nią i trafił do pokoju, w którym byli… chyba wszyscy. Tak dużo ludzi na tak małej powierzchni nie widział już od dawna. Wszyscy starali się siedzieć wokół dwóch stolików ustawionych na środku pokoju, na których leżała pokaźna sterta kart do gry. Aby wszyscy mieli możliwość zagrania, trzeba było połączyć co najmniej dwie lub trzy talie.
   ― Hej, a gdzie wyście byli? ― zapytał ktoś z tłumu.
   ― Zapewne nieźle się bawili…
   ― …na osobności…
   ― …ale co będą sobie żałować…
   ― …młodzi są…
   O tak. Takie życie wśród ludzi. Wyjdź z kimś na parę minut na osobności, a musieliście wspólnie przynajmniej stracić cnotę, a może i spłodzić bliźniaki za jednym zamachem.
   ― A tutaj co się wyrabia, w pokera się gra? ― zapytał Gregor, zmieniając temat. ― A to aby czasem nie jest nielegalne? ― spojrzał wymownie na kupkę drobnych pieniędzy na stole. Przysiadł się na wolne miejsce na skrawku łóżka i rozejrzał się po wszechobecnych.
   Wypatrzył wśród nich Leę, co nie było problemem, ponieważ siedziała dokładnie naprzeciwko niego. Obok niej usiadła Joslin. Dwie osoby dalej był Mario wpatrujący się z pokerową twarzą w karty. Zawsze był najlepszy w pokera spośród znanych Gregorowi osób.
   ― W gruncie rzeczy nie, to nie jest tutaj nielegalne ― stwierdził Cas, kombinator norweski. Był czternastoletnim chłopakiem, jednym z najmłodszych młodszych w tym gronie. Miał drobną posturę i niepasujące do całości wyrośnięte ręce, które były efektem ich ciężkiej pracy podczas biegania. Miał bardzo dobrą pamięć do tekstu czytanego, a regulamin internatu znał niemal słowo w słowo na pamięć. Nieraz już to się przydało, zwłaszcza popadając w konflikty z opiekunami. ― Nigdzie nie jest napisane, że musimy przestrzegać prawa, tylko że mamy przestrzegać regulaminu.
   ― Skąd ty takie rzeczy wiesz? ― zapytał Clemens, skoczek narciarski.
   Cas puknął się palcem w głowę.
   ― Tutaj. To wszystko jest tutaj. Słyszałeś kiedyś, że nieznajomość prawa szkodzi?
   ― A zresztą, nieważne ― odparł Clemens. ― Ty zawsze byłeś dziwny.
  Cas ani się nie obraził, ani nie zasmucił, wręcz przeciwnie ― napuszył się, jakby właśnie usłyszał największy komplement na świecie z ust prezydenta. No cóż, zawsze był dziwny.
   ― Dobra, kończcie tę kolejkę, bo też chcę pograć ― skomentowała Joslin, a Mario się skrzywił.
   No tak. Jeśli ktoś mógł chociażby próbować z nim konkurować, to właśnie ona.
   ― No to panowie i panie kończymy te rozdanie. Ktoś jeszcze podbija pulę czy sprawdzamy?
   Nikt się nie odezwał, więc zaczęli sprawdzać.
   Mario pokazywał karty jako trzeci od końca ― miał trójkę, kiedy wszyscy przed nim mogli się poszczycić maksymalnie jedną parą.
   ― Jestem mistrzem ― zacierał ręce z ogromnym uśmiechem na twarzy. Już chciał zbierać całą pulę, kiedy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
   ― Hola, kolego. ― Lea odezwała się po raz pierwszy, odkąd Gregor przyszedł do pokoju. ― Nie rozpędzasz się czasami?
   I spojrzał na karty, które kolejno rozkładała na blacie. Siódemka pik, siódemka karo, siódemka trefl, dama kier i… siódemka kier.
   ― Nie wierzę! Podmieniłaś te karty!
   Lea parsknęła śmiechem, przygarniając pieniądze do siebie.
   ― Gdzieżbym śmiała.
   Mario spojrzał jeszcze raz na karty, ale cztery siódemki tworzące karetę jakby śmiały się do niego drwiąco, wciąż pozostając siódemkami. Wyglądał, jakby miał się zaraz popłakać, bo o ile już się przyzwyczaił, że średnio raz na cztery rozdania przegrywa z Joslin, to do nowicjuszki nie potrafił się przekonać.
   ― Jak mogłaś… ― mówił wciąż urażony Mario. ― Kareta… też mi coś. W następnej partii tak lekko nie będzie.
   ― Oj już, stary, nie płacz. Clemens musi wykonać zadanie.
   Gregor zorientował się, że widocznie gracze wymyślili jeszcze jedną karę poza stratą pieniędzy ― zadania dla gracza z najgorszym wynikiem. W tym rozdaniu był to Clemens, którego najwyższa karta była szóstką karo.
   ― To co, wolisz się przeczołgać przez cały korytarz w tę i z powrotem czy prosić szatniarkę o numer telefonu?
   ― No to chyba się czołgam… ― wymamrotał Clemens i wstał z miejsca. Wiedział, że nawet nie miał co protestować.
   Gregorowi szczerze się nie chciało iść tego oglądać, zwłaszcza mając w perspektywie pokonanie krzeseł stojących na drodze do drzwi. Niemal wszyscy wyszli z pomieszczenia ― została jedynie Lea siedząca naprzeciwko.
   Utkwił w niej wzrok. Od jakichś trzech lat ― odkąd zaczęły interesować go dziewczyny ― pierwsze, co robił, to oceniał je w skali ładna-brzydka. Połowa dziewczyn już by go zmieszała za to z błotem, ale co by nie mówić ― zrobiłaby to ta brzydsza połowa. Nie oznacza to, że od razu skreślał te dziewczyny na starcie, ale kiedy już je ocenił, miał pewien krok za sobą. Kiedy miał trochę więcej czasu, mógł sobie trochę bardziej pogłębić analizę. Zwracał uwagę na atuty, które znajdował u każdej dziewczyny, bo żadna nie jest tak po prostu brzydka.
   Lea nie była brzydka. Może sporo jej brakowało do pewnych dziewczyn ― niespodziewanie pomyślał o swojej korepetytorce, ale nie potrafił ich obu zestawić na jednej półce, inna liga ― ale w sumie brzydka nie była. Miała śliczne proste blond włosy i przyjemne rysy twarzy, a także była szczupła, jak na sportowca przystało.
   ― Kto cię tak załatwił? ― zapytała nagle.
   Gregor spojrzał na nią rozkojarzony. Uśmiechała się. O czym ona…?
   ― O czym ty mówisz?
   ― No chyba, że ty masz takie upodobania… niespotykane wśród chłopaków, ale w sumie mi nic do tego… ― Teraz wyraźnie sobie z niego kpiła.
   Spojrzał na nią zgrzytając zębami, a coś pstryknęło w jego głowie.
   No tak. Makijaż.
   O ile faceci mogli nic nie zauważyć, to dziewczyny zwracały uwagę na takie szczegóły.
   ― Nikt mi nie przywalił. Takie upodobanie ― odparł ostro. Na samą myśl o przyznaniu się, że dostał w twarz z jej powodu robiło mu się wstyd. Nie lubił jej nawet, a pobił się przez nią z najlepszym przyjacielem.
    Temperatura w pokoju jakby spadła o kilka stopni. Lea zmierzyła go wzrokiem, ale nie potrafił zrozumieć tego spojrzenia, było takie… obojętne. Po jej uśmiechu ― pierwszym skierowanym w jego stronę od tego nieszczęsnego zderzenia! ― nie zostało ani śladu.
   ― Wiesz co?
   ― Nie wiem nic ― odparł jej, chcąc skończyć temat.
   ― No tak, chociaż do jednego się przyznajesz. Chciałam ci powiedzieć, że jesteś naprawdę wredny i arogancki, ale myślę, że to nawet nie obejdzie pana idealnego.
   Gregor otworzył usta, a coś w środku przywaliło mu ze zdwojoną siłą prosto w serce. Tak nagle poczuł się naprawdę strasznie, bo chyba nigdy w życiu nie spotkał się z taką krytyką siebie. Wszyscy wrócili do pokoju roześmiani, a on stracił chęć do grania. Siedział jeszcze chwilę, patrząc na grę, a kiedy chciano mu rozdać karty, odmówił. Po kilku minutach zdecydował się wrócić do swojego pokoju.
   Nie rozumiał swojej reakcji na słowa Lei. Przecież jej nie lubił ― ba! ledwie ją znał. Nie wiedział, dlaczego jej słowa uderzyły go do żywego. Wiedział, że czasami był wredny, bo kto taki nie jest? Wiedział, że czasami mógł kogoś urazić, ale gdyby za każdym razem na to zważał, musiałby nieustannie milczeć. Wiedział, że czasami powinien myśleć o tym, co mówi, ale uznawał, że przynajmniej był szczery.
   A może…
   Może mu się tylko wydawało, że wiedział? Zdawał sobie z tego sprawę, ale czy wiedział? Czy przyjmował to do wiadomości? Tak naprawdę… nigdy nikt nie powiedział mu złego słowa. Nikt nie skrytykował jego charakteru. Nigdy. I to nie powinno się stać.

   Następnego dnia mimo deszczu musiał pojawić się na skoczni. Mieli wspólną rozgrzewkę pod okiem trenera, po której przygotowywali się do oddania skoków.
   Gregor ćwiczył naprzeciwko Manuela, przez co niemal ciągle na niego patrzył. Myślał o tym, jaki jest zły na niego. Jak mogli się pobić o taką głupotę… o dziewczynę…  Nigdy przecież się nie bili. Nawet przez głowę by mu nie przeszła taka myśl, że mogliby nawzajem coś sobie zrobić.
   ― Schlierenzauer, zostań. I ty też, Poppinger.
   Więc obaj zostali. Na treningach obowiązywała zasada nasz trener ― nasz pan, bardzo rzadko się zdarzało, by ktoś kwestionował jego polecenia. Gregor miał złe przeczucia.
   ― Nie wiem, o co wam poszło ― zaczął Schuster. ― I wiecie, jak podchodzimy do takich spraw.
   ― Nie wiem, o co panu chodzi. ― Gregor postanowił udawać głupiego.
   Schuster zmierzył go powątpiewającym spojrzeniem.
   ― Schlierenzauer, nie rób ze mnie idioty. Poppinger pojawia się dziś z rozwaloną twarzą, a ty z toną jakiegoś mazidła na sobie. Co prawda po tobie różnych rzeczy można się spodziewać i gdyby nie to przekrwione oko, to pomyślałbym, że takie masz upodobania…
   Ugh, pomyślał Gregor. Za kogo oni mnie mają?
   Po chwili przestał o tym myśleć, bo Schuster przejechał mu palcem pod okiem, aż zasyczał z bólu. Trener przyjrzał się temu, co zostało na jego palcu, a potem spojrzał na oko Gregora.
   ― Widzę, że fachowa robota. Będziesz sobie musiał to poprawić. A teraz chłopaki… nie wiem, o co wam poszło ― powtórzył ― i szczerze nie chcę wiedzieć. Po prostu ma się to więcej nie powtórzyć, a przemoc w drużynie jest bardzo niemile widziana, zła atmosfera i te sprawy. Więc załatwiajcie swoje brudy tak, żeby nie było tego oznak fizycznych. W porządku?
   Obaj pokiwali głowami, a przez chwilę ich oczy się zbiegły. Manu szybko się odwrócił i zniknął mu z oczu.
   Gregor czuł się zrezygnowany. Przez chwilę miał nadzieję, że może to już koniec tej ciszy między nimi, że może Manu podejdzie do niego i będą mogli pogadać, jednak nie. Nawet nie myślał o tym, by samemu podejść; duma mu na to nie pozwalała. Zazwyczaj płeć męska ma o wiele mniejsze poczucie urazy niż kobiety,  jednak nie w przypadku Gregora. Jak już się z kimś pożarł, nie potrafił przejść do tego na porządku dziennym i po prostu normalnie rozmawiać.
   ― Schlierenzauer, rusz się, ileż można się obijać. Zaraz wystygniesz i będziesz miał przed sobą kolejną rozgrzewkę.
   Więc Gregor z opuszczoną głową ruszył na szczyt skoczni.
   W locie nie czuł radości, adrenalina nie buzowała w jego żyłach, a dobra próba nie sprawiła mu radości, kiedy żaden z kolegów nawet nie wyciągnął ręki w jego stronę.
  




___________________

Więc... rozdział miał być 27 lipca, bo to był piękny dzień, którego oczekiwałam od długiego czasu. Swoją drogą był fakt, że to był dzień moich urodzin, jednak to było coś ważniejszego, bowiem tego dnia wyjeżdżałam spełniać swoje marzenia. Tak, po raz pierwszy w życiu miałam możliwość pojechać na LGP do Wisły, czy też w ogóle na jakiekolwiek skoki! Cała noc jazdy pociągiem, a potem pół dnia szukania pensjonatu, ale opłacało się, bo było naprawdę pięknie. Kiedy w niedzielę wyjeżdżałam, z jednej strony byłam strasznie zmęczona po bardzo intensywnym tygodniu, z drugiej - gdzie ja indziej będę miała możliwość opalając się nad Wisłą popatrzeć na trening Finów czy spotkać na ulicy całą kadrę Austriaków? 
Tyle zdjęć, co naprzywoziłam z Wisły, to już dawno nie narobiłam. A skoczkowie... większość zachowywała się jak normalni ludzie, bardzo sympatyczni :) I jeszcze tyle ludzi z internetu spotkałam!
Z wielkimi podziękowaniami dla Tyśś, Lily Stich oraz I M A G I N E za komentarze, do których pisania bardzo Was zachęcam, bo jest to naprawdę miłe.
Rozdział wyjątkowo długi, jeśli znajdziecie jakieś błędy, wytykajcie i w ogóle piszcie swoje opinie o tym, co się dzieje w życiu Gregora. Już teraz będę starała się nakierować akcję na właściwy wątek i tyle pomysłów mam, że nie będzie miał łatwo i we wspomnieniach będzie to naprawdę przykry okres w jego życiu.
Pozdrawiam Was wszystkich,
Frigus